poniedziałek, 16 listopada 2015

Prawo jazdy kategorii A

Prawo jazdy A mogłem zrobić już 25 lat temu robiąc B. Wtedy jednak do głowy mi nie przyszło, że mógłbym chcieć jeździć motocyklem. Wszystkie te ówczesne ‘motory’ dupy nie urywały, delikatnie mówiąc. A motocykle renomowanych i znanych marek były tylko na filmach, w kinie nocnym i na wymęczonych kasetach VHS. Totalnie poza zasięgiem. Na WSK, MZ-ach i innych tego typu sprzętach nie jeździli pasjonaci, tylko po prostu ludzie jadący do pracy, na zakupy itp. objuczeni często workiem ziemniaków, z ceratą przeciw deszczową na kolanach, z psem i teściową na plecach. Zdecydowanie nie planowałem dołączać do grona motocyklistów. Nie wyglądało to cool.
Wszystko zmieniło się kilka lat później, w połowie lat 90-ych, gdy w Mrągowie podczas Pikniku Country obejrzałem paradę motocykli. Prawdziwych motocykli. Wielkich, ryczących i błyszczących. Porobiłem swoim Zenitem sporo zdjęć. Jedno było szczególnie udane. Dopiero kilka miesięcy temu, po 20 latach, do niego wróciłem i zobaczyłem, że przedstawia Hondę Shadow. Przypadek? A może to właśnie zakodowało mi w głowie obraz idealnej maszyny.
 Przez ostatnie lat naście miałem coraz większe ‘parcie’ na motocykl. Do tego stopnia, że wiosną 2014 zacząłem rozważać kupno czegoś o poj. 50cm3. Na szczęście kolega mnie powstrzymał… Dosłownie kilka dni później trafiłem gdzieś na informację, że w Sejmie trwają prace nad ustawą umożliwiającą jazdę motocyklem do 125cm3 na prawo jazdy B. Od tej chwili niemal codziennie śledziłem postęp prac na stronie sejmowej. Dzięki temu, będąc informacyjnie nieco przed większością ludzi, na początku lipca 2014 zakupiłem hondę shadow 125 za dość rozsądne pieniądze. Już 3 miesiące później ceny były o 100% wyższe.
Zawsze słuchałem z niedowierzaniem opowieści ludzi, którzy mówili, że pewnym czasie przychodzi chęć na większą pojemność. Jazda na mojej 125-ce sprawiała mi wielką przyjemność. Potem przyszła zima. W roku 2015 nadal było fajnie, ale zaczęło pojawiać się ‘ale’… Zacząłem czytać artykuły, fora z wymianami doświadczeń nt egzaminu na A. Wyłaniał się obraz dość ponury – egzamin nie do zdania, kursanci ranni na placu, ginący w mieście, źli egzaminatorzy, 100 podejść, stracone pieniądze, struktura WORDU wymuszająca na nich podczas planowania budżetu wpływy z niezdanych egzaminów… Poza tym uznałem, że za stary jestem na kursy, egzaminy i takie stresy. Jednak pewnego popołudnia wbrew sobie zrobiłem pierwszy krok, czyli poszedłem zrobić badania lekarskie. No i tak jak podejrzewałem – gdy człowiek już zacznie i wyłoży jakąś kasę, to trochę szkoda się wycofać. I zaczyna robić kolejne kroki niejako z rozpędu. Później formalność w wydziale komunikacji, wygooglanie szkoły jazdy w moim mieście, telefon, umówienie się na spotkanie, a potem już działo się samo.

Pamiętam, gdy pierwszy raz wsiadłem na placu na motocykl. Suzuki GS500. Praca silnika, moc… Czułem się jak na potworze, ale spodobało mi się jak cholera. Dość łatwo przyszło nauczenie się ósemek. Slalom wolny był trudniejszy do opanowania, ale w końcu i to opanowałem. Slalom szybki był łatwiejszy, ale też wymagał czasu, aby zmieścić się w tych nieco ponad 3 sekundach. Awaryjne hamowanie było formalnością. Męcząca jednak była monotonia szlifowania poszczególnych elementów. Pamiętam, gdy w upalny dzień, będąc chyba na 6-ej godzinie kursu, kląłem w duchu „Po co na to tracę czas i pieniądze… Przecież moja mała hondka i tak jest fajna…” I znowu ósemka i znowu slalom. I tak do obrzygania. Jednak to ciągłe powtarzanie dało jednak rezultaty w postaci opanowania motocykla, tak że dojrzałem do yamahy xj600, takiej samej, na jakiej miałem zdawać egzamin. Ku memu zdziwieniu okazała się łatwiejsza w prowadzeniu i wszystko stało się proste.
Muszę tu dodać, że miałem świetnego nauczyciela (Marek Pietrzak - Auto Komar, Złotów). Człowiek spokojny, rzeczowy, także pasjonat motocykli, posiadacz HD. Nie jestem pewien, czy inny nauczyciel też tak by mnie nauczył. Bonusem było to, że poza godzinami lekcyjnymi można było sobie porozmawiać o motocyklach i tu też mogłem dowiedzieć się co nieco.
Co do teorii, to po prostu trzeba było porozwiązywać tysiące testów, przeczytać książeczkę, jednym słowem odświeżyć znajomość przepisów. To akurat uważam było całkiem niezłe, bo część rzeczy człowiek zapomina, a do tego dochodzą nowelizacje. Nie wiedziałem np., że można cofać na jednokierunkowej.
Przyszedł czas na egzamin wewnętrzny. Zarówno teorię, jak i praktykę zdałem za pierwszym podejściem. To dodaje trochę wiary we własne siły.
Egzamin państwowy rozłożyłem na dwa razy i najpierw umówiłem się tylko na teoretyczny. Chodzi o to, że umawiając się na jeden dzień na dwa egzaminy, gdy nie  zdamy części teoretycznej, nie zostaje się oczywiście dopuszczonym do praktycznego, a przy okazji przepada część pieniędzy i ustalając kolejny termin, trzeba znowu zapłacić. Sprytnie to sobie wymyślili, nie? Okazało się, że zdałem za pierwszym podejściem, po czym grzecznie udałem się do kasy i do pań robiących rezerwacje na egzaminy.
Na egzamin praktyczny jechałem do Piły w ulewie. Miałem już wizję siebie jak ginę na placu, po wpadnięciu poślizg, potem nagłówki w gazetach, tvn, dyskusja w mediach o absurdalnych przepisach, o motocyklach, specjaliści… Na szczęście padać przestało, egzamin został opóźniony przez to około 30 minut. Na placu powitała mnie Pani egzaminatorka. Osemki OK. Zaczynam slalom i już za drugim pachołkiem.. podparcie. Dopuszczalny jest jeden taki błąd, więc powrót na „linię startu”. Egzaminacyjna yamaha była strasznie wyjeżdżona. Sprawiała wrażenie przechodzonych kapci. Stwierdziłem, że potraktuję egzamin jako próbę generalną. I od tej chwili poszło bezbłędnie. Musiałem tylko powtórzyć najazd na przeszkodę, gdyż z tego wszystkiego za pierwszym razem minąłem ją dwa razy z tej samej strony. Tak, to też liczone jest jako błąd. Przejazd przez miasto był w zasadzie formalnością. Ćwierć wieku za kierownicą i kilka tysięcy na mojej małej shadow chyba pomogło zdać tę część egzaminu bezstresowo i bezbłędnie. Tym sposobem, szczęśliwy jak dziecko w pierwszy dzień wakacji, miałem to wszystko za sobą.
Wszystko wyniosło mnie około 2.300 PLN, wliczając kurs, egzaminy, opłaty urzędowe, badania lekarskie. Trochę drogo, no ale wiecie… W końcu droga do większego, nieograniczonego motocyklizmu stanęła otworem. Maszyny, które oglądałem na allegro, o których czytałem w prasie branżowej, stały się osiągalne. Tzn te, których nie ogranicza zawartość portfela.
Dodam, że na drugi dzień po egzaminie wyruszyłem na mojej 125-ce w wymarzoną podróż dookoła Polski. Sprawowała się świetnie. Trochę niedosyt zacząłem odczuwać jadąc od Zielonej Góry na Świebodzin, gdy wyprzedzały mnie autokary, mimo że jechałem 100-110km/h. Później na trasie Świebodzin – Pniewy wyprzedzał mnie TIR. Jechałem około 100 km/h, on około 105-110 km/h. Podmuchy wymagały siły i koncentracji, by utrzymać się jadąc wprost, a 20 cm od lewego łokcia widziałem ogromne koła na wysokości twarzy. Było to nieprzyjemne uczucie. Tak więc większa pojemność, dając możliwość odjazdu od takich atrakcji, jest w sumie bezpieczniejsza. I takie są moje obserwacje po 3 miesiącach na hondzie black widow 750, którą zakupiłem kilka dni po powrocie z wyprawy. Nie wiem jak to jest, ale sprzęt cięższy o ok 90 kg prowadzi się nawet łatwiej. I w ogóle wszystkie moto-wrażenia są bardziej, szybciej, głośniej, mocniej.
Podsumowując: jeśli macie ochotę, a portfel pozwala, to róbcie kategorię A. Egzamin jest do zdania, a przy okazji można zdobyć rzeczywiste umiejętności prowadzenia motocykla. Jeśli ktoś chce się przesiąść prosto z auta na motocykl, to polecam jednak jakiś kurs. Osobiście miałem o tyle łatwiej, że w czasach szkoły średniej byłem szczęśliwym posiadaczem Rometa 50cm3 z aż dwoma biegami. Mimo to, była to jakaś szkółka jazdy na dwóch kołach. Tym sposobem, opisanym powyżej, obecnie cieszę się jazdą na sprzęcie z powyższego i poniższego zdjęcia.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Burning Party w Nowym Dworze k. Złotowa

Na zlot miałem cały 1 km z garażu. Jako, że jechał tam stary, dobry kumpel - Mariusz, to zdecydowałem się zobaczyć jak to na zlotach bywa. Pojechaliśmy w piątek wieczorem.
Tak więc w kilku słowach: zorganizowane dobrze, stoiska jedzeniowo - piwne OK, muza całkiem niezła. Do tego jeziorko i sporo przestrzeni do wyboru.





Dzięki Mariuszowi poznałem bardzo sympatyczną ekipę z niedalekiej Brzeźnicy. Nie dali mi umrzeć z pragnienia (a upał był niemożliwy) i polewali whisky tak, aby moja plastikowa szklanka była wciąż pełna.
Załapałem się na foto podczas parady. Źródło: galeria na zlotowskie.pl )
...oraz na kolejne. Galeria na zlotownaszemiasto.pl 


Ale mimo wszystko wolę jednak czystą... jazdę. Albo to poczucie, że czegoś zabrakło było wynikiem braku jazdy dojazdowej na samą imprezę. Ta niecała minuta przejażdżki to jakby mało. Następnym razem pojadę może przez Grunwald.

A dla tych, co lubią pianę - kolejna fotogaleria.

Strona organizatorów: http://www.burningfewmc.pl/

niedziela, 2 sierpnia 2015

DOOKOŁA POLSKI NA HONDA SHADOW 125


Środa15.07.2015
Wyjazd ze Złotowa około 10.30 po dokładnym sprawdzeniu i spakowaniu. Pogoda w miarę niezła. Upału nie ma. Drogi i tereny, którymi podążam prze Pomorze Środkowe są mi dobrze znane z moich wypraw rowerowych i kilku przejażdżek motocyklowych, więc nawet nie mam weny, aby ten dzień tutaj dokładnie opisać. Po południu docieram do Smołdzińskiego Lasu, gdzie na polu namiotowym rozstawiam swoje obozowisko. Zaliczenie plaży i morza i spać.


Czwartek
Z rana ruszam na popływanie w morzu i krótką przebieżkę. Świeci słońce, ale wieje chłodny wiatr, co chyba sprawia, że woda nie wydaje się taka zimna. Około południa spakowanie i ruszam dalej. Po drodze mijam jezioro Żarnowieckie i dalej podążam przez Kaszuby. Tereny malownicze, pogoda doskonała. Około 19.00 zatrzymuję się nad ładnym jeziorem, gdzieś między Kościerzyną, a Starogardem Gdańskim i tam spędzam noc.



Piątek
Kierunek Grunwald. Jadę przez Malbork, a następnie, również znaną mi z poprzednich lat trasą, w kierunku Iławy. Wciąż słonecznie, a krajobrazy cieszą oczy. Moto sprawuje się bez zarzutu. Około 15.00 docieram na pola grunwaldzkie, gdzie oczekuję na koleżankę, która wraz ze swoim kolegą wkrótce przyjeżdża. Tym razem jest już dość upalnie i ani chmurki. Tłumy rycerstwa i turystów, zapach ognisk i jedzenia i ta specyficzna, fajna atmosfera tego miejsca, jak zwykle sprawiają, że humor mam jeszcze lepszy. Wieczorem tradycyjnie grunwaldzkie posiedzenie przy tradycyjnej grunwaldzkiej tequilli.



Sobota 
Wraz z pobudką, o poranku zapada decyzja o wiecznej abstynencji. Koleżanka i kolega wręcz przeciwnie, już na śniadanie i przez resztę dnia żywią się płynami. Sprawia to, że komunikacja między nami średnio się klei, ponadto nie wiedzieć czemu gubią się i wracają dopiero późnym popołudniem i również nie wiedzieć czemu decydują się położyć spać o 18.00. W namiocie bez tropiku podczas ulewy. No, ale może tu chodzi o bliski kontakt z naturą? Ja wcześniej w międzyczasie postanawiam zrobić pieszą wycieczkę przez pola nad jezioro oddalone o około 4 km. W trakcie marszu obserwuję nadciągające czarne chmury. Gdy docieram do jeziora zaczyna się burza i mega ulewa. Trwa na szczęście tylko z kwadrans, po czym wychodzi słońce, a ja wchodzę do jeziora. Po upalnych dwóch dniach i wszędobylskim kurzu to naprawdę rewelacyjne uczucie. 




W drodze powrotnej na polnej drodze zatrzymuje się zdezelowany opel, a dwóch młodych chłopaków proponuje mi podwózkę. Wsiadam, rozmawiamy, jedziemy i po chwili wyczuwam zapach alkoholu i może nie tylko. Jazda jest dość szaleńcza, kierowca czasami łapie pobocze, a w zakręty wchodzi na ręcznym. Na szczęście nie jest mi gorąco na tylnym siedzeniu, gdyż pęd powietrza wpada przez wybitą boczną tylną szybę. Stwierdzam, że ten roller caster mi nie pasuje i proszę chłopaków o zatrzymanie, gdyż właśnie minęliśmy odnogę bocznej drogi, która wiedzie do mojego obozu. Samochód staje, ale są na tyle uczynni, że cofają, abym nie musial za dużo chodzić. 40km/h na wstecznym i widzę zbliżającą się z tyłu topolę i prawdopodobny bezsensowny koniec. Samochód na szczęście zatrzymuje się w jakiejś jamie, ja wysiadam, pozdrawiamy się i chłopaki znikają w kłębach kurzu. Nie podejrzewałem, że stary opel może tyle wytrzymać i wciąż jedzie. Ja wracam do obozowiska. Inscenizacji nie oglądam, gdyż widziałem ją ze 100 razy, a raz nawet sam brałem w niej udział, więc wolę jak zwykle poszwendać się po straganach i coś zjeść. Trafiam nawet na bar, gdzie zjadam bardzo dobry obiad za niewielkie pieniądze. Przełykając ostatni kęs, aż mam ochotę podziękować za tak smaczny posiłek, gdy w przeżuwanej surówce znajduję paznokieć. Ludzki paznokieć. Taki po obcięciu. Nie dziękuję. Wychodzę. 

Niedziela
O 9.00 wyruszam. Postanawiam pojechać przez Olsztynek na Szczytno. Trasa opisywana często jako jedna z fajniejszych motocyklowych tras w Polsce. W pełni się zgadzam. Dobra nawierzchnia, lasy, zakręty. Sama przyjemność. Kilka dni później chyba wlasnie na tej trasie dochodzi do zderzenia motocyklisty z… bocianem. Po jakimś czasie docieram nad jezioro Śniardwy. Jako, że wszędzie pełno turystów, „teren prywatny”, „wstęp wzbroniony”, „parking płatny niestrzeżony”, postanawiam jechać dalej. 

Tego dnia mijam Grajewo, Białystok i gdy około 19.00 widzę czarne chmury, gdzieś na wysokości Siemiatycz skręcam do miejscowości Mielnik nad Bugiem. Sama miejscowość bardzo urokliwa i równie zaniedbana. Jest za to fajne miejsce nad rzeką, gdzie postanawiam się zatrzymać. Duża drewniana wiata z ławami w środku, aż prosi by się zatrzymać, co też robię i gotuję sobie wodę na kawę oraz otwieram ciasto. W tej chwili zaczyna padać, wjeżdżam więc motocyklem pod dach. Wygląda na to, że miałem szczęście. W ostatniej chwili. Wypogadza się na krótko i o 22.00 zaczyna się pogodowy armaggedon. Woda z całej Ziemi pada teraz na tę wiatę, a błyski, a właściwie jeden ciągły błysk, umożliwia mi rozstawienie pod wiatą namiotu. Co ciekawe, mimo burzy i deszczu wciąż jest niesamowicie gorąco i parno. Mimo to, śpi się dobrze.





Poniedziałek
Niedaleko wiaty stoi drewniany budynek do ogólnego użytku. Może dla wędkarzy? Sam nie wiem, ale bardzo to sympatyczne ze strony lokalnej społeczności. W środku jest światło, gniazdko, myję się więc ładując jednocześnie komórki. 


Kilkanaście metrów dalej jest także drewniany wychodek. Wygląda na to, że czas nad Bugiem chyba stanął w miejscu, ale absolutnie na to nie narzekam. Po śniadaniu ruszam dalej. Początkowo jadę drogą krajową, ale jazda z tirami i zimne tego dnia powietrze skłaniają mnie do zjazdu na drogi wojewódzkie i wolniejszej jazdy. Niestety, jakość tych dróg pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jadę i jadę, mijam Zamość, zaskakująco interesujący i ciekawy Przemyśl i kieruję się na Ustrzyki Dolne. Ostatnie 20 km przed Ustrzykami to motocyklowy raj. Świetna nawierzchnia, podjazdy, zjazdy, łagodne łuki, zielone doliny i góry skąpane w zachodzącym słońcu – te chwile będę pamiętał. Ustrzyki Dolne tak mi się spodobały, że postanawiam znaleźć tu nocleg. Wkrótce znajduję bardzo fajną kwaterę za nieduże pieniądze.

 
Wtorek
Jak to fajnie mieć łazienkę w apartamencie. No, ale do rzeczy: ruszam około 9.00 na Dużą Pętlę Bieszczadzką. Pogoda idealna. Droga okazuje się być w niezłym stanie, widoki super. Mała Shadow radzi sobie bardzo dobrze. Co jakiś czas zatrzymuję się na zrobienie zdjęcia, raz na obiad i kawę. Zaporę na Solinie odpuszczam ze względu na dzikie tłumy. Ponadto jest gorąco, co raczej nie sprzyja spacerom w stroju motocyklowym. Po objechaniu Dużej Pętli, z rozpędu zaliczam i Małą. Duża fajniejsza. 






Wracam około 15.00, zakupy, a następnie wspinaczka na szczyt nieopodal mojej bazy wypadowej (Chochoniówka). Ze szczytu ładny widok na Ustrzyki, które w tym momencie są względem mnie rzeczywiście dolne. Zjadam arbuza przy akompaniamencie świerszczy i schodzę na dół.

 
Środa
Drogę Ustrzyki Dolne – Żywiec chciałbym wymazać z pamięci. Dziurawe drogi, remonty tychże, szaleni kierowcy, niemożliwy upał. Tak mija 8h jazdy. 


 Pod Żywcem robi się ładnie. Docieram do miejscowości Międzybrodzie, gdzie ze względu na zmęczenie i piękną przyrodę postanawiam znaleźć nocleg. Znajduję miejsce do rozbicia namiotu tuż obok lokalu, zaraz nad wodą. Po rozbiciu namiotu i popływaniu ruszam na obiad i piwo. Żywiec rzecz jasna. Do namiotu mam 10 metrów. Dlatego też leżąc w namiocie i mając świadomość, że lokal i stoły są niemal obok ponawiam wyjście na piwo o 22.00. W lokalu pustki. Sączę piwo rozmawiając z właścicielem. Na koniec idę posiedzieć nad betonowym nadbrzeżem, też zaraz obok namiotu. Świerszcze, upalna noc, gwiazdy, brak wiatru i grane niedaleko „Stole the show”. Jest fajnie.




Czwartek
Ruszam około 7.30, gdyż poranne wędkarzy rozmowy nieopodal namiotu zbudziły mnie przed 6.00. Ruszam dalej na zachód. Przejeżdżam przez Kłodzko, Głuszycę, Świdnicę, przelatuję nieopodal Jeleniej Góry. Wpadam w trans jazdy. Tego dnia jadę 13 godzin robiąc 540 km i dojeżdżam pod Zieloną Górę, gdzie wynajmuję pokój w hotelu. 




Piątek
Zielona Góra – Świebodzin, czyli jazda autostradą moją 125-ką. Dała radę, ale nie miałbym serca jeździć tak na co dzień. Do domu mam tylko 230 km, co jest niczym w porównaniu z całą podróżą. Dojeżdżam o 14.00.

Podsumowanie:
- najlepsze drogi są w Polsce północnej i zachodniej oraz na Mazurach. Środkowy wschód oraz południe (z wyłączeniem pętli bieszczadzkich) to coś niewyobrażalnego. Łata na łacie, dziura na dziurze.
- powyższe idealnie pasuje do zachowań kierowców. Na wschodzie i południu „można” jechać w terenie zabudowanym 100km/h i wyprzedzać do tego na podwójnej ciągłej. Nawet wielkie ciężarówki z drewnem tak robią. Wiem, bo widziałem.
- w ogóle na wschodzie jest większy luz do rzeczywistości. Pod każdym względem. Ma to plusy i minusy.


Liczby:
- trasa wyniosła 3.060 km. Jej pokonanie zajęło mi 10 dni i 9 nocy.
- 3 noclegi były pod dachem, 2 na dziko, reszta na płatnych polach namiotowych.
- motocykl palił mi czasami 3l/100km, a czasami 3,5l/100km, średnio zazwyczaj 3,2l/100km
- wycieczka pokosztowała mnie niemal równe 1.000,00 PLN, co daje średnio 100 zł za dobę, w tym koszt paliwa, wyżywienia i noclegu.

*
W sobotę na allegro dałem ogłoszenie z moją Hondą Shadow 125. 
*
W poniedziałek o 8.00 została sprzedana. Tego samego dnia odebrałem z wydziału komunikacji nowe prawo jazdy z kategorią A.
*
Od środy jestem szczęśliwym posiadaczem Hondy VT 750 Black Widow.
Właśnie kombinuję, gdzie razem pojedziemy w przyszłym roku.