niedziela, 9 sierpnia 2015

Burning Party w Nowym Dworze k. Złotowa

Na zlot miałem cały 1 km z garażu. Jako, że jechał tam stary, dobry kumpel - Mariusz, to zdecydowałem się zobaczyć jak to na zlotach bywa. Pojechaliśmy w piątek wieczorem.
Tak więc w kilku słowach: zorganizowane dobrze, stoiska jedzeniowo - piwne OK, muza całkiem niezła. Do tego jeziorko i sporo przestrzeni do wyboru.





Dzięki Mariuszowi poznałem bardzo sympatyczną ekipę z niedalekiej Brzeźnicy. Nie dali mi umrzeć z pragnienia (a upał był niemożliwy) i polewali whisky tak, aby moja plastikowa szklanka była wciąż pełna.
Załapałem się na foto podczas parady. Źródło: galeria na zlotowskie.pl )
...oraz na kolejne. Galeria na zlotownaszemiasto.pl 


Ale mimo wszystko wolę jednak czystą... jazdę. Albo to poczucie, że czegoś zabrakło było wynikiem braku jazdy dojazdowej na samą imprezę. Ta niecała minuta przejażdżki to jakby mało. Następnym razem pojadę może przez Grunwald.

A dla tych, co lubią pianę - kolejna fotogaleria.

Strona organizatorów: http://www.burningfewmc.pl/

niedziela, 2 sierpnia 2015

DOOKOŁA POLSKI NA HONDA SHADOW 125


Środa15.07.2015
Wyjazd ze Złotowa około 10.30 po dokładnym sprawdzeniu i spakowaniu. Pogoda w miarę niezła. Upału nie ma. Drogi i tereny, którymi podążam prze Pomorze Środkowe są mi dobrze znane z moich wypraw rowerowych i kilku przejażdżek motocyklowych, więc nawet nie mam weny, aby ten dzień tutaj dokładnie opisać. Po południu docieram do Smołdzińskiego Lasu, gdzie na polu namiotowym rozstawiam swoje obozowisko. Zaliczenie plaży i morza i spać.


Czwartek
Z rana ruszam na popływanie w morzu i krótką przebieżkę. Świeci słońce, ale wieje chłodny wiatr, co chyba sprawia, że woda nie wydaje się taka zimna. Około południa spakowanie i ruszam dalej. Po drodze mijam jezioro Żarnowieckie i dalej podążam przez Kaszuby. Tereny malownicze, pogoda doskonała. Około 19.00 zatrzymuję się nad ładnym jeziorem, gdzieś między Kościerzyną, a Starogardem Gdańskim i tam spędzam noc.



Piątek
Kierunek Grunwald. Jadę przez Malbork, a następnie, również znaną mi z poprzednich lat trasą, w kierunku Iławy. Wciąż słonecznie, a krajobrazy cieszą oczy. Moto sprawuje się bez zarzutu. Około 15.00 docieram na pola grunwaldzkie, gdzie oczekuję na koleżankę, która wraz ze swoim kolegą wkrótce przyjeżdża. Tym razem jest już dość upalnie i ani chmurki. Tłumy rycerstwa i turystów, zapach ognisk i jedzenia i ta specyficzna, fajna atmosfera tego miejsca, jak zwykle sprawiają, że humor mam jeszcze lepszy. Wieczorem tradycyjnie grunwaldzkie posiedzenie przy tradycyjnej grunwaldzkiej tequilli.



Sobota 
Wraz z pobudką, o poranku zapada decyzja o wiecznej abstynencji. Koleżanka i kolega wręcz przeciwnie, już na śniadanie i przez resztę dnia żywią się płynami. Sprawia to, że komunikacja między nami średnio się klei, ponadto nie wiedzieć czemu gubią się i wracają dopiero późnym popołudniem i również nie wiedzieć czemu decydują się położyć spać o 18.00. W namiocie bez tropiku podczas ulewy. No, ale może tu chodzi o bliski kontakt z naturą? Ja wcześniej w międzyczasie postanawiam zrobić pieszą wycieczkę przez pola nad jezioro oddalone o około 4 km. W trakcie marszu obserwuję nadciągające czarne chmury. Gdy docieram do jeziora zaczyna się burza i mega ulewa. Trwa na szczęście tylko z kwadrans, po czym wychodzi słońce, a ja wchodzę do jeziora. Po upalnych dwóch dniach i wszędobylskim kurzu to naprawdę rewelacyjne uczucie. 




W drodze powrotnej na polnej drodze zatrzymuje się zdezelowany opel, a dwóch młodych chłopaków proponuje mi podwózkę. Wsiadam, rozmawiamy, jedziemy i po chwili wyczuwam zapach alkoholu i może nie tylko. Jazda jest dość szaleńcza, kierowca czasami łapie pobocze, a w zakręty wchodzi na ręcznym. Na szczęście nie jest mi gorąco na tylnym siedzeniu, gdyż pęd powietrza wpada przez wybitą boczną tylną szybę. Stwierdzam, że ten roller caster mi nie pasuje i proszę chłopaków o zatrzymanie, gdyż właśnie minęliśmy odnogę bocznej drogi, która wiedzie do mojego obozu. Samochód staje, ale są na tyle uczynni, że cofają, abym nie musial za dużo chodzić. 40km/h na wstecznym i widzę zbliżającą się z tyłu topolę i prawdopodobny bezsensowny koniec. Samochód na szczęście zatrzymuje się w jakiejś jamie, ja wysiadam, pozdrawiamy się i chłopaki znikają w kłębach kurzu. Nie podejrzewałem, że stary opel może tyle wytrzymać i wciąż jedzie. Ja wracam do obozowiska. Inscenizacji nie oglądam, gdyż widziałem ją ze 100 razy, a raz nawet sam brałem w niej udział, więc wolę jak zwykle poszwendać się po straganach i coś zjeść. Trafiam nawet na bar, gdzie zjadam bardzo dobry obiad za niewielkie pieniądze. Przełykając ostatni kęs, aż mam ochotę podziękować za tak smaczny posiłek, gdy w przeżuwanej surówce znajduję paznokieć. Ludzki paznokieć. Taki po obcięciu. Nie dziękuję. Wychodzę. 

Niedziela
O 9.00 wyruszam. Postanawiam pojechać przez Olsztynek na Szczytno. Trasa opisywana często jako jedna z fajniejszych motocyklowych tras w Polsce. W pełni się zgadzam. Dobra nawierzchnia, lasy, zakręty. Sama przyjemność. Kilka dni później chyba wlasnie na tej trasie dochodzi do zderzenia motocyklisty z… bocianem. Po jakimś czasie docieram nad jezioro Śniardwy. Jako, że wszędzie pełno turystów, „teren prywatny”, „wstęp wzbroniony”, „parking płatny niestrzeżony”, postanawiam jechać dalej. 

Tego dnia mijam Grajewo, Białystok i gdy około 19.00 widzę czarne chmury, gdzieś na wysokości Siemiatycz skręcam do miejscowości Mielnik nad Bugiem. Sama miejscowość bardzo urokliwa i równie zaniedbana. Jest za to fajne miejsce nad rzeką, gdzie postanawiam się zatrzymać. Duża drewniana wiata z ławami w środku, aż prosi by się zatrzymać, co też robię i gotuję sobie wodę na kawę oraz otwieram ciasto. W tej chwili zaczyna padać, wjeżdżam więc motocyklem pod dach. Wygląda na to, że miałem szczęście. W ostatniej chwili. Wypogadza się na krótko i o 22.00 zaczyna się pogodowy armaggedon. Woda z całej Ziemi pada teraz na tę wiatę, a błyski, a właściwie jeden ciągły błysk, umożliwia mi rozstawienie pod wiatą namiotu. Co ciekawe, mimo burzy i deszczu wciąż jest niesamowicie gorąco i parno. Mimo to, śpi się dobrze.





Poniedziałek
Niedaleko wiaty stoi drewniany budynek do ogólnego użytku. Może dla wędkarzy? Sam nie wiem, ale bardzo to sympatyczne ze strony lokalnej społeczności. W środku jest światło, gniazdko, myję się więc ładując jednocześnie komórki. 


Kilkanaście metrów dalej jest także drewniany wychodek. Wygląda na to, że czas nad Bugiem chyba stanął w miejscu, ale absolutnie na to nie narzekam. Po śniadaniu ruszam dalej. Początkowo jadę drogą krajową, ale jazda z tirami i zimne tego dnia powietrze skłaniają mnie do zjazdu na drogi wojewódzkie i wolniejszej jazdy. Niestety, jakość tych dróg pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jadę i jadę, mijam Zamość, zaskakująco interesujący i ciekawy Przemyśl i kieruję się na Ustrzyki Dolne. Ostatnie 20 km przed Ustrzykami to motocyklowy raj. Świetna nawierzchnia, podjazdy, zjazdy, łagodne łuki, zielone doliny i góry skąpane w zachodzącym słońcu – te chwile będę pamiętał. Ustrzyki Dolne tak mi się spodobały, że postanawiam znaleźć tu nocleg. Wkrótce znajduję bardzo fajną kwaterę za nieduże pieniądze.

 
Wtorek
Jak to fajnie mieć łazienkę w apartamencie. No, ale do rzeczy: ruszam około 9.00 na Dużą Pętlę Bieszczadzką. Pogoda idealna. Droga okazuje się być w niezłym stanie, widoki super. Mała Shadow radzi sobie bardzo dobrze. Co jakiś czas zatrzymuję się na zrobienie zdjęcia, raz na obiad i kawę. Zaporę na Solinie odpuszczam ze względu na dzikie tłumy. Ponadto jest gorąco, co raczej nie sprzyja spacerom w stroju motocyklowym. Po objechaniu Dużej Pętli, z rozpędu zaliczam i Małą. Duża fajniejsza. 






Wracam około 15.00, zakupy, a następnie wspinaczka na szczyt nieopodal mojej bazy wypadowej (Chochoniówka). Ze szczytu ładny widok na Ustrzyki, które w tym momencie są względem mnie rzeczywiście dolne. Zjadam arbuza przy akompaniamencie świerszczy i schodzę na dół.

 
Środa
Drogę Ustrzyki Dolne – Żywiec chciałbym wymazać z pamięci. Dziurawe drogi, remonty tychże, szaleni kierowcy, niemożliwy upał. Tak mija 8h jazdy. 


 Pod Żywcem robi się ładnie. Docieram do miejscowości Międzybrodzie, gdzie ze względu na zmęczenie i piękną przyrodę postanawiam znaleźć nocleg. Znajduję miejsce do rozbicia namiotu tuż obok lokalu, zaraz nad wodą. Po rozbiciu namiotu i popływaniu ruszam na obiad i piwo. Żywiec rzecz jasna. Do namiotu mam 10 metrów. Dlatego też leżąc w namiocie i mając świadomość, że lokal i stoły są niemal obok ponawiam wyjście na piwo o 22.00. W lokalu pustki. Sączę piwo rozmawiając z właścicielem. Na koniec idę posiedzieć nad betonowym nadbrzeżem, też zaraz obok namiotu. Świerszcze, upalna noc, gwiazdy, brak wiatru i grane niedaleko „Stole the show”. Jest fajnie.




Czwartek
Ruszam około 7.30, gdyż poranne wędkarzy rozmowy nieopodal namiotu zbudziły mnie przed 6.00. Ruszam dalej na zachód. Przejeżdżam przez Kłodzko, Głuszycę, Świdnicę, przelatuję nieopodal Jeleniej Góry. Wpadam w trans jazdy. Tego dnia jadę 13 godzin robiąc 540 km i dojeżdżam pod Zieloną Górę, gdzie wynajmuję pokój w hotelu. 




Piątek
Zielona Góra – Świebodzin, czyli jazda autostradą moją 125-ką. Dała radę, ale nie miałbym serca jeździć tak na co dzień. Do domu mam tylko 230 km, co jest niczym w porównaniu z całą podróżą. Dojeżdżam o 14.00.

Podsumowanie:
- najlepsze drogi są w Polsce północnej i zachodniej oraz na Mazurach. Środkowy wschód oraz południe (z wyłączeniem pętli bieszczadzkich) to coś niewyobrażalnego. Łata na łacie, dziura na dziurze.
- powyższe idealnie pasuje do zachowań kierowców. Na wschodzie i południu „można” jechać w terenie zabudowanym 100km/h i wyprzedzać do tego na podwójnej ciągłej. Nawet wielkie ciężarówki z drewnem tak robią. Wiem, bo widziałem.
- w ogóle na wschodzie jest większy luz do rzeczywistości. Pod każdym względem. Ma to plusy i minusy.


Liczby:
- trasa wyniosła 3.060 km. Jej pokonanie zajęło mi 10 dni i 9 nocy.
- 3 noclegi były pod dachem, 2 na dziko, reszta na płatnych polach namiotowych.
- motocykl palił mi czasami 3l/100km, a czasami 3,5l/100km, średnio zazwyczaj 3,2l/100km
- wycieczka pokosztowała mnie niemal równe 1.000,00 PLN, co daje średnio 100 zł za dobę, w tym koszt paliwa, wyżywienia i noclegu.

*
W sobotę na allegro dałem ogłoszenie z moją Hondą Shadow 125. 
*
W poniedziałek o 8.00 została sprzedana. Tego samego dnia odebrałem z wydziału komunikacji nowe prawo jazdy z kategorią A.
*
Od środy jestem szczęśliwym posiadaczem Hondy VT 750 Black Widow.
Właśnie kombinuję, gdzie razem pojedziemy w przyszłym roku.